39.Kongres i targi LNE
Lomi-Lomi Nui wewnętrzna podróż
Wieloletni praktyk i nauczyciel Lomi-Lomi Nui – w linii hawajskich mistrzów pracy z ciałem. Terapeuta i popularyzator masaży polinezyjskich. Od ponad 20 lat prowadzi warsztaty masażu i własną praktykę. Uczył się m.in. na Hawajach (Aloha International), w Nowej Zelandii (Ma-uri Institute). Julian Rok
WYKŁADOWCA 39. KONGRESU i TARGÓW LNE
O sztuce dotyku i o pełnej uważności, o akceptacji oraz neutralności w podejściu terapeuty wykonującego masaż rozmawiamy z Julianem Rokiem, wieloletnim praktykiem i nauczycielem masażu Lomi-Lomi Nui, gościem 39. Kongresu LNE.
LNE: Jakie były początki twojej drogi masażysty?
Na początku lat 90., kiedy zaczynałem swoją przygodę z masażem, pojawiło się wiele nowych możliwości pracy nad sobą. Przyjeżdżający do Polski nauczyciele jogi, ajurwedy, pracy z ciałem i oddechem, Qigongu, czy bioenergetyki Lowena przyciągali osoby zainteresowane szeroko pojętym rozwojem, niezależnie od wykonywanej na co dzień profesji. Sfera ciała i pracy „poprzez ciało” dawała wiele możliwości. Zainteresowałem się najpierw masażem shiatsu, potem masażem Ma-uri (polinezyjski – maoryski masaż autorski Hemi Foxa), którego nauczycielem i terapeutą byłem przez pierwsze 10 lat swojej praktyki. Pasja połączyła się z życiem w jedno. Klienci doceniali prozdrowotny charakter masażu, który spotykał się z coraz większym zainteresowaniem. To zobowiązywało do pogłębiania wiedzy, także tej stricte „masażowej” – uczyłem się masażu klasycznego, segmentarnego, chińskiego i brałem udział w warsztatach poświęconych różnym metodom pracy z ciałem. Ale prawdziwe spełnienie przyniosła mi praca z Lomi-Lomi.
Co zadecydowało o wyborze Lomi-Lomi Nui?
Lomi-Lomi, z uzupełnieniem w nazwie Nui, pojawiło się w 2001 r. wraz z zaproszeniem mojej nauczycielki z Hawajów, Susan Pa’iniu Floyd do Polski. Na Hawajach większość wykonywanych masaży nazywa się Lomi-Lomi, choć różnią się absolutnie wszystkim. Ten kierunek, w którym pracuję, ze względu na to, że był przeznaczony dla najwyższych dostojników i ich rodzin i wykonywany przez ludzi bardzo długo do tego przygotowywanych – nazywany był Kahuna Massage. Jego współczesna wersja otrzymała w nazwie Nui, czyli „najwyższy”. W moim ówczesnym odbiorze zachwycał odmiennością i płynnością, doskonałym połączeniem z muzyką i z tańcem. Dał przeświadczenie, że to właśnie stan wewnętrzny osoby masującej, określany przez Hawajczyków jako „Aloha”, wnosi coś bardzo ludzkiego i potrzebnego w naszym życiu. To postawa życzliwości i akceptacji, pełnej uważności na klienta, wsparcie i zaangażowanie w pracę, którą się wykonuje. Lomi w popularnej wersji było masażem wykonywanym w rodzinach, najczęściej przez matki i babcie, dla oczyszczenia, przywrócenia harmonii, wsparcia i uzdrowienia – dla ciała i dla duszy. Współcześnie nie jest to masaż ukierunkowany na ludzi chorych, nie zastępuje pracy, którą wykonują klasyczni masażyści. Lomi-Lomi w moim odczuciu wypełnia niszę między tym, co można uzyskać za pomocą masażu, a tym, co przynosi psychoterapia.
Czym jest dla ciebie Lomi-Lomi Nui?
Dla mnie jest to masaż terapeutyczny, całościowy, wykonywany osobom, które przychodzą z osobistej potrzeby, z dolegliwościami uznanymi jako powszechnie występujące. Klienci często zjawiają się zachęceni przeczytanym artykułem, rekomendacją znajomych lub innych terapeutów. Są to osoby, które przeczuwają, że nasze zaburzenia somatyczne mają początek w przeciążonej psychice. Coraz trudniej poradzić sobie z zalewem obowiązków, wiecznym zabieganiem i brakiem czasu dla siebie. Nie wystarcza energii, spada motywacja, dochodzą kłopoty partnerskie, rośnie drażliwość i kryzys staje u bram.
Dziś wszyscy wiemy, że nadmierny, chroniczny stres, zaburzenia snu, pamięci, nadwrażliwość, nadpobudliwość itd. to stany, na które mamy wpływ, z którymi możemy pracować.
W jakim stopniu Lomi-Lomi może być antidotum na wspomniane stany?
Lomi nie obiecuje cudów od pierwszego razu, ale nie wymaga wielkich decyzji (jak np. decyzja o wizycie u psychoterapeuty) i dość szybko można sprawdzić efekty masażu. Jeśli się pojawią i uznamy, że metoda sprawdza się w naszym przypadku, warto pracę kontynuować przez jakiś czas, w określonych odstępach, tak długo, jak uznamy to za właściwe. To też efekt porozumienia i wsłuchania się w swoje ciało, przyglądania się wewnętrznemu rezonansowi, dostrzegania zmian na lepsze. W hawajskim podejściu – ty jesteś nawigatorem, wybierasz kierunek, ustawiasz żagle swojej łodzi i sterujesz tak, aby dopłynąć do obranego miejsca. I to ty bierzesz odpowiedzialność – nikt nie jest winien temu, co się dzieje w twoim życiu.
Lubisz porównywać Lomi-Lomi Nui do wewnętrznej podróży…
Tak. W tej podróży znajdujemy czas dla siebie, doświadczamy głębokiej relaksacji, poznajemy siebie głębiej, docieramy do odczuć i emocji. Zostawiamy za sobą to, co niepotrzebne… Lomi to przede wszystkim możliwość zatrzymania się na dłuższą chwilę, odczucia co się dzieje w twoim wnętrzu – w stanie wewnętrznego uspokojenia, zadania sobie istotnych pytań, uświadomienia prawdziwych potrzeb. Dotyk, płynny ruch wymaga spowolnienia działań masażysty i odpowiedniego czasu na odpowiedź z ciała klienta. To właśnie sprawia trudność osobom początkującym w Lomi, a mającym dobre podstawy w technikach masażu. Masażysta nie pospiesza, nie wymusza, nie proponuje zbyt wiele naraz. Ma do dyspozycji swoje dłonie, przedramiona, dobiera tempo i rytm działań, pracuje w rozluźnieniu, wykorzystuje świadomie muzykę. Lomi jest jak fala której możesz się poddać albo z nią walczyć, zależy, jakie jest twoje „teraz”, jakie są twoje wyuczone nawyki. To samoistny proces zachodzący na linii ciało–umysł. Masażysta ma stworzyć warunki dla tego procesu i stać się absolutnie neutralnym towarzyszem tej podróży. Nie jest to wcale łatwe – wymaga długiej praktyki i zwrócenia uwagi również na siebie samego. Masaż jest zachętą i zaproszeniem do ruchu w szerokim rozumieniu, jest przeniesieniem tańca i ruchu masażysty na ciało klienta. Efektem Lomi bywa głębsza akceptacja siebie i swojego ciała, większe przyzwolenie na upływ czasu i na przychodzące zmiany. Wzrasta poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do siebie, do swoich własnych wyborów i decyzji. Zaczynamy też bardziej doceniać znaczenie głębszego oddychania, które daje dodatkową porcję energii życiowej i chęci do działania. To jest to, o czym słyszę od klientów, od uczniów, z którymi kontaktuję się i spotykam przez wiele lat, także na warsztatach z absolwentami. Pięknie jest widzieć po latach, z jakim oddaniem i szacunkiem dla „przekazu” podchodzą do swojej pracy, z możliwie pełną uważnością i oddaniem, tak jak ma to miejsce w ojczystych
stronach Lomi. Uznając czystość tej praktyki, przekazywanej tradycyjną drogą, dobrze jest nie tworzyć „miksów” z elementów Lomi i innych znanych sobie technik pracy.
Nie tylko masujesz, ale od lat nauczasz masażu Lomi-Lomi Nui.
Jakie są twoje spostrzeżenia odnośnie potrzeb, oczekiwań, problemów, z jakimi borykają się kursanci? Wspaniałe młode pokolenie pasjonatów masażu ma mało czasu i środków na rozszerzanie swoich umiejętności poza wiedzę uzyskiwaną w szkołach medycznych. Ostatnio coś się zmienia, popularny staje się masaż powięziowy, praca z tkankami miękkimi, terapia czaszkowo-krzyżowa. Szkoda, że nie przebija się do powszechnego uznania umiejętność regeneracji energetycznej organizmu, stąd masażyści po 50. roku życia stanowią nieliczną grupę. To jest zawód bardzo obciążający organizm, warto zdawać sobie z tego sprawę. Masażyści, którzy zapoznają się z metodą Lomi-Lomi Nui na moich kursach, oprócz wiedzy potrzebnej do wykonywania takiego masażu i praktyki (podstawowy kurs jest 8-dniowy, z kontynuacją 2–3 razy do roku) mają codzienną praktykę Qigongu medycznego dla podtrzymania swojego zdrowia. Zawsze byłem zdania, że przyszłość masażu jest w gabinetach i małych, kameralnych ośrodkach. Idea masażu w miejskich dużych salonach, wykonywanego przez przeciążonych pracą masażystów, zniechęconych ciężką, często niedocenianą finansowo pracą, nie przyniesie nic dobrego. Gama masaży proponowanych w gabinetach, zwłaszcza w kontekście całego ciała jest stała i mało wskazuje na to, że pod tym kątem inwestuje się w pracowników. Osoby, które chcą się rozwijać, dodatkowe kursy najczęściej opłacają same, niejednokrotnie mając duży problem ze zwolnieniem się z pracy na parę dni. Może jest to zjawisko przejściowe i przyjdzie czas lepszych rozwiązań. Z kolei w środowisku osób zajmujących się kosmetyką trudno spotkać takie, które poza masażem twarzy i dekoltu zajmują się ciałem, głównie ze względu na brak osobnego i odpowiednio urządzonego miejsca dla masażu. Nadzieja w tym, że rynek będzie wskazywał kierunki rozwoju i zdobywanie nowych umiejętności stanie się tak oczywistą rzeczą, jak podwyższanie kwalifikacji w obszarach podstawowych specjalizacji.
Co sprawia ci największą satysfakcję w pracy ?
Lubię uczyć – przekazywać wiedzę i umiejętności, dzielić się doświadczeniem. Satysfakcją jest dla mnie, kiedy widzę śmiejące się oczy, choć niedawno były w nich łzy. To wielka radość, kiedy mogę masować ludzi innych kultur – na przykład na dalekiej Syberii, 1000 km na południe od Bajkału i dowieźć tam hawajski klimat – ciepło, dobro i życzliwość. I tego bym nam wszystkim życzył
Najnowsze komentarze